Wspomnienia ze szkoły średniej

Moja nauka w szkole średniej przypadła na lata 1976 -1980. Uczęszczałem do Ogólniaka. Było to Liceum im. Braci Śniadeckich przy ul. Partyzantów w Zgorzelcu. Uchodziło za najlepszą szkołę w mieście, do której nie każdy mógł się dostać. Nie było wówczas egzaminów kwalifikacyjnych. O przyjęciu decydowały oceny na świadectwie z 8 klasy i opinia ze szkoły podstawowej. Wówczas działało w naszym mieście jeszcze kilka innych szkół średnich. Należało do nich Technikum Górnicze i Energetyczne, Liceum Medyczne, Technikum Rolnicze, Ekonom. Dzisiaj niewiele z tych szkół pozostało. Na szczęście Ogólniak działa nadal. Wówczas były w nim 4 równoległe klasy o różnych profilach: biologiczno – chemicznym, humanistycznym, matematyczno – fizycznym i o ogólnym.

Ja uczęszczałem do tej o profilu biologiczno – chemicznym (klasa „a”). Było w niej tylko 7 (a później 6) chłopców. Reszta to dziewczyny. W większości – były najładniejszymi z całej szkoły. Za czasów mojej nauki w tym samym budynku działało jeszcze Liceum Medyczne. Tak więc otoczeni byliśmy naprawdę sporą liczbą panien – i to naprawdę fajnych. Tego zazdrościli nam głównie koledzy z Technikum Górniczego, w którym proporcje były zupełnie inne.

Klasa to był zbiór absolwentów ze wszystkich szkół podstawowych w Zgorzelcu i z niektórych działających na terenie gmin; Zgorzelec, Pieńsk, Węgliniec, Sulików. Uczniowie z gmin południowych powiatu zgorzeleckiego kierowali się do liceum w Bogatyni. Tych dojeżdżających koleżanek (u nas wszyscy chłopcy mieszkali w Zgorzelcu)  było zaledwie kilka. Na tle całej klasy widocznym była różnica poziomów w nauczaniu naszych miejskich podstawówek i tych gminnych. Dla utrzymania dobrych ocen – w większości przypadków – dziewczyny te musiały jednak wkładać więcej pracy w naukę, niż pozostali.

Z dużych różnic pomiędzy  szkołą podstawową, a ogólniakiem należy wymienić to wolne soboty. Każda. Przypomnę, że wszystkie wolne soboty w zakładach pracy w Polsce weszły dopiero pod koniec PRL-u. Na początku 1981 roku wprowadzono dopiero co drugą wolną sobotę. W tej szkole  też poczuliśmy się wreszcie dorośli. Dziewczyny, wino (czasami wódka), papierosy. O trawce i narkotykach nie było wówczas mowy. Nie znaliśmy tego. Były to używki, o których słyszeliśmy jedynie w niektórych filmach (zachodnich – oczywiście).

Ale niektóre rzeczy zachowały swą ciągłość ze szkołą podstawową. Na przykład w ogólniaku mieliśmy też jednakowe uniformy! Przynajmniej w początkowych klasach. Zaraz po rozpoczęciu nauki do klasy przybył krawiec i zdjął z każdego wymiary. Krótko potem wszyscy mieliśmy jednakowe, jasnoniebieskie mundurki.  Część z nas pozostała w harcerstwie. I tu były też – już inne mundury harcerskie. Miały zupełnie inny krój i kolor. Mieliśmy też ten sam system ocen co w podstawówce: od 2 do 5.

Autor w mundurku (po lekcjach u Jarka)

W liceum obowiązywała też duża dyscyplina. Ale ta wynikała głównie ze strachu przed wyrzuceniem ze szkoły. Nie można było powtarzać pierwszej klasy! Dwója na świadectwie – to był wylot z liceum. Podobnie jak w podstawówce organizowane były klasowe wycieczki. Czasem 2-3-dniowe.

W latach mojej nauki w Ogólniaku była jedynie mała salka gimnastyczna – wielkości klasy. Dopiero po 1980 r. dobudowano salę z prawdziwego zdarzenia, połączoną łącznikiem z budynkiem głównym. Nie pamiętam czy zlikwidowany później Medyk doczekał się na ten przybytek. Ze względu na brak pomieszczeń, większość lekcji WF-u prowadzona była na pobliskim boisku przy Domu Kultury. W szkole były szatnia, stołówka, gabinet dentystyczny, szkolna aula. Pomiędzy ul. Partyzantów i Daszyńskiego był jeszcze jeden spory budynek, w którym prowadzone były warsztaty szkolne. W latach 90-tych nieruchomość ta została oddzielona od szkoły i sprzedana. W wieku 16 lat w szkole można było zrobić prawo jazdy. Do nauki służył należący do Wydziału Oświaty Fiat 126 P. Ja, podobnie jak wielu moich kolegów i koleżanek skorzystałem z tej okazji. Religia podobnie jak w podstawówce odbywała się poza szkołą. Nie rozmawialiśmy na ten temat i tak naprawdę to nawet nie wiem ilu z nas na te zajęcia uczęszczało. Choć oczywiście jako „młodzi intelektualiści” prowadziliśmy między sobą dyskusje nt. Boga i wiary.

Ogólniak to była wspaniała szkoła. Dawała nam wstęp do samodzielnej nauki, pracy, studiowania. Uwielbiałem swoje profilowe przedmioty. Ale też kilka innych – w tym j. polski. Bardzo mi odpowiadał sposób prowadzenia zajęć przez prof. Lasek. Po wprowadzeniu ogólnym – do kolejnej epoki – przez pozostałe lekcje omawialiśmy lektury i inne utwory z danego, przerabianego okresu. A ja zawsze lubiłem czytać, opowiadać i dyskutować. Nie było możliwości, aby nie przeczytać jakiejś lektury i żeby tego nie zauważyła nauczycielka. Nie znajomość jakiejś książki szybko wychodziła na jaw i kończyła się oceną niedostateczną. Niezły byłem też z matematyki, ale tylko do czasu kiedy pojawiły się całki i różniczki. Dzisiaj zastanawiam się, czy komuś spoza klasy matematyczno – fizycznej były one do czegokolwiek potrzebne? Z ich powodu najadłem się porządnie strachu na egzaminie maturalnym – bo tego materiału nie miałem do końca opanowanego. Gabinet, w którym rezydował wychowawca był pomieszczeniem, w którym mieliśmy z nim prowadzone dodatkowo lekcje wychowawcze. Tu też prowadziliśmy naszą gazetkę ścienną (klasową).

Sporo starszych nauczycieli – do czasu naszego rozpoczęcia nauki – obrosło już w legendę. Należała do nich m. innymi ucząca historii prof. Mita. To od niej po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o 17.09.1939 r. Barwną postacią był też uczący biologii prof. Budas, czy nauczająca j. niemieckiego prof. Bandych. Nasza wychowawczyni Irena Szostak uczyła j. rosyjskiego. Ja miałem ledwie tróję z tego przedmiotu – ale za to bardzo zasłużoną. Dopiero po latach dowiedziałem się, że Pani Irena była sybiraczką i jest obecnie wiceprezesem Zarządu Koła Związku Sybiraków w Zgorzelcu. Przy okazji serdecznie Panią pozdrawiam!

Na wagary i czasami po lekcjach chodziliśmy do kawiarni. My z ogólniaka okupowaliśmy głównie Empik w Domu Kultury. Tuż za empikowską kawiarnią była czytelnia prasy (polskiej i zagranicznej). W latach 90-tych na bazie tego przybytku powstał Klub Palace (najbardziej prestiżowa w mieście dyskoteka z restauracją, która działała przez 16 lat do 2007 r.).  Czasem chodziliśmy też do pobliskiej Kawiarni Anka przy ul. Konarskiego (obecnie na jej miejscu prowadzony jest sklep meblowy). Tam był prawdziwy ścisk. Głównymi jej bywalcami była młodzież z Technikum Górniczego. Trzecią najmniej uczęszczaną przez nas i też najdalej od szkoły położoną była kawiarnia Maria (przy ul. Daszyńskiego – dzisiaj mieści się tam salon meblowy). W Empiku się nie paliło, ale w pozostałych z wymienionych kawiarni było siwo od papierosów. My paliliśmy fajki w toalecie (krótka przerwa) lub przy transformatorze z boku przedszkola na ul. Wolności.  Ale trzeba było się ze wszystkim pilnować – być czujnym i zwartym.

Podczas nauki w liceum w semestrze jesiennym obowiązywało kilka dni prac młodzieży na rzecz różnych zakładów pracy. I tak sadziliśmy drzewka na hałdach wyrobiska turoszowskiego, zbieraliśmy kamienie i marchew na polach PGR-u w Żarskiej Wsi, a raz pomagaliśmy w Zakładzie Przemysłu Odzieżowego Mira.

Po lekcjach – niemal zawsze – i to niezależnie ile tych lekcji było – ja i koledzy z klasy szliśmy do Jarka. Mieszkał w centrum miasta. Miał on wolną chatę do 15:00. Dopiero tuż przed tą godziną rozchodziliśmy się do swoich domów. Tu graliśmy w karty, oddawaliśmy się różnym zabawom, wywoływaliśmy zdjęcia i robiliśmy rozmaite doświadczenia.  Nie chodziliśmy za często na dyskoteki, ale czasami organizowaliśmy jakieś prywatki (dzisiaj tzw. domówki). One też najczęściej odbywały się u Jarka. Z alkoholi królowało wino. I to często własnej roboty. A z papierosów Caro i Carmeny. Ale oczywiście z braku laku zapaliło się Klubowego, Ekstra Mocnego, a nawet Sporta/Popularnego, czy fajkę (taty Jarka). Wracając do Jarka – był to mój najlepszy klasowy kolega. Na dobre nasze drogi rozeszły się dopiero po studiach, gdy wyjechał on ze Zgorzelca. W ogóle w obrębie klasowego społeczeństwa często odwiedzaliśmy się po południami w domach. Czasami dla nauki, czasami dla rozrywki. Bywało się zwłaszcza u tych koleżanek i kolegów, którzy mieli swój własny pokój. Ja niestety takiego szczęścia nie miałem.

Jednak czasu wolnego nie mieliśmy zbyt dużo. Po powrocie do domu czas popołudniowy trzeba było przeznaczyć na odrabianie różnych zadań domowych, naukę i ciągłe czytanie lektur. A przecież taki pozycje jak np. „Lalka”, „Nad Niemnem”, „Potop”, czy też cztery tomy „Chłopów” to jednak pozycje kilkuset stronicowe. Jedyną z najważniejszych rozrywek było kino. W Zgorzelcu istniały wówczas: Kino Grunwald przy ul. Warszawskiej (obecnie na jego miejscu posadowiony jest nowoczesny budynek mieszkalno – użytkowy) oraz mniejsze kino Znicz w Domu Kultury. Jako ciekawostkę mogę przypomnieć, że bileterki skwapliwie sprawdzały przy wpuszczaniu na film z ograniczeniami wiekowymi legitymacje szkolne. Jeżeli seans był dla widzów od lat 16 to nikt, kto nie osiągnął tego wieku ten na niego nie wszedł.

Nie oglądało się zbyt wiele telewizji. Choć już nadawały 2 programy TVP, to nie było zbyt wiele ciekawych pozycji skierowanych do młodzieży. Po drugie telewizor najczęściej był jeden w całym domu. I niekoniecznie był nam udostępniany wtedy kiedy byśmy mieli ochotę na oglądanie tego – co akurat chcemy. Natomiast bardzo dużo słuchało się radia. Z niego muzykę nagrywało się na magnetofony szpulowe, albo kasetowe. Prym wśród młodych słuchaczy wiódł program 3 Polskiego Radia. Oprócz muzyki sporo było tam rozrywki. Np. co niedzielę słuchałem świetnej audycji „60 minut na godzinę”. Powieść w wydaniu dźwiękowym to był kolejny hit tego programu. Z gazet czytało się m. innymi „Świat Młodych” (ukazujący się 3 razy w tygodniu: wtorek, czwartek i sobotę, wydawany do 1993 r.), „Płomyk” (dwutygodnik wydawany do 1991 r.), „Problemy” (miesięcznik wydawany do 1993 r.), „Młodego Technika” (ukazuje się nadal: 01.2021 r.), „Kontynenty” (kwartalnik ukazuje się nadal: 01.2021 r.), „Przekrój” (kiedyś tygodnik, obecnie kwartalnik ukazuje się nadal: 01.2021 r.), „Poznaj swój Kraj” (ukazuje się nadal: 01.2021 r.), „Poznaj Świat” (wydawany od 1948 zawiesił swoją działalność z końcem 2020 r.).

Liceum to czas kiedy zaczynało się bardziej o siebie dbać. Interesowaliśmy się przecież płcią przeciwną.  Tu przeżywaliśmy swoje pierwsze – często nieodwzajemnione miłości (lub tzw. zauroczenia, fascynacje). Moim wielkim problemem w tym okresie był nękający mnie trądzik młodzieńczy.

W liceum również musieliśmy brać udział w obchodach różnych wydarzeń historycznych związanych głównie z socjalizmem (np. 1 Maja, Rocznica Wielkiej Rewolucji Październikowej), czy II Wojną Światową (np. Dzień Zwycięstwa). Najczęściej były to różne akademie z udziałem i występami uczniów z całej szkoły. Natomiast udział w pochodzie 1 Majowym nie był w jakiś specjalny sposób dyscyplinowany. W każdym bądź razie nie było już takich prób jak w podstawówce, gdzie musieliśmy ćwiczyć krok, równanie w szeregu, odstępy, zakręty itp. na kilka tygodni przed tym świętem. Przygotowywaliśmy też we własnym zakresie (klasowym) jakieś uroczystości i imprezy jak np. Dzień Kobiet.

W szkole, a właściwie poza jej murami obchodzony był półmetek. Nasza klasa zorganizowała go w jakiejś sali w Zwijkach na Daszyńskiego. Był to zwiastun studniówki, którą mieliśmy z kolei  w Nadolu, w Domu Kultury (01.02.1980 r.). Był to klub, w którym odbywały się dyskoteki. Bardzo przeżywałem fakt, że na otwarciu balu – jako wiceprzewodniczący klasy miałem zatańczyć (nie umiejąc tego robić) poloneza z naszą wychowawczynią. Beatka – przewodnicząca klasy podążała w pierwszej parze z dyrektorem szkoły Piotrem Solińskim. Na potrzeby studniówki i matury miałem uszyty u krawca swój pierwszy garnitur. Inna rzecz, że cena gotowego i szytego niewiele się różniła.

Sama matura to były egzaminy pisemne z j. polskiego i matematyki oraz 2 ustne z wybranych przez ucznia przedmiotów.  Pisemna matura przeprowadzona była dla wszystkich klas czwartych – jednocześnie – w Sali gimnastycznej szkoły podstawowej nr 1. Egzaminy ustne przeprowadzane były w gabinecie nauczyciela prowadzącego przedmiot, z którego zdawaliśmy. Tu zbierała się cała komisja z wychowawczynią łącznie. Ja akurat miałem maturę z chemii i biologii. Egzamin pisemny można było poprawić jeżeli otrzymało się z niego niższą ocenę niż końcowa na świadectwie. Ta dogrywka była przeprowadzana przed komisją w formie ustnej. Cała matura to były ogromne i pierwsze nasze emocje związane z egzaminami. Niektórzy rodzice angażowali się w robienie kanapek, dla komisji i abiturientów, lub wystawali przed salą. Moi w tym czasie byli na wycieczce w ZSRR… Kolejne stresy egzaminacyjne czekały na nas za ok. 30 dni na wybranych przez nas uczelniach. Problem polegał jednak na tym, że przystępując do matury nie wszyscy jeszcze dokonali wyboru szkoły wyższej, na którą chcieliby się dostać. Ja należałem do tej grupy. Tzn. wiedziałem mniej więcej, ale ostateczną decyzję podjąłem po wszystkich egzaminach maturalnych. Ale o tym napiszę już w kolejnej części wspomnień zatytułowanej „Wspomnienia ze studiów”.

Równo 10 lat po zdaniu matury wpadłem na pomysł zorganizowania spotkania klasowego. Adresy mieliśmy z Jarkiem spisane z dziennika klasowego. Wypisałem zawiadomienia o proponowanym terminie do koleżanek i kolegów. Sprawdzając, jaki będzie odzew pozostawiliśmy kwestię zaproszenia wychowawczyni na sam koniec. Odpowiedziało na tą propozycję dosłownie kilka osób. Część z nich tylko po to, aby zakomunikować, że nie mogą lub nie chcą wziąć w nim udziału. Koniec, końców w sobotni wieczór 1990 r – w Barbarze na dansingu spotkałem się ja Beata i Iza.  Obiecałem sobie wówczas, że już nigdy nie powtórzę tej próby. Uważałem, że mieliśmy fajną, zgraną klasę, ale widocznie nie wszyscy tak myśleli.  No cóż, człowiek zawsze ocenia innych własną miarą. W 2015 r. z okazji 70-lecia istnienia – nasze Liceum  zorganizowało zjazd wszystkich absolwentów szkoły. Z tej okazji odbył się też  Bal Absolwentów (w Pałacyku Łagów). Z całego okresu działalności ogólniaka i ze wszystkich jego absolwentów – wzięło w nim udział zaledwie 170 osób. Niestety tym razem to ja nie mogłem w tym terminie skorzystać z tej wyjątkowej okazji. Wiem jednak, że z naszej klasy uczestniczyło również bardzo mało uczniów.  Nie mam pojęcia co jest powodem istniejącego w naszym społeczeństwie zjawiska izolacji, nieutrzymywania ze sobą kontaktów, marnotrawienia tego typu okazji? Przecież to ktoś inny dla nas i za nas ponosi jakiś wysiłek czasowy, materialny, a mimo wszystko ludzie nie chcą z tego skorzystać. Myślę, że jest to temat na oddzielny artykuł, który pewnie kiedyś napiszę i zamieszczę w kategorii przemyśleń.

Poniżej znajduje się zbór fotografii naszej klasy z lat 1977-1980.  Przedstawiają one jesienne prace przy wykopkach (klasa III X 1978 r.), wycieczkę do Warszawy (19.09.1977 r.), zakończenie II klasy (1978 r.). Studniówkę (01.02.1980 r.), czy wreszcie maturę z j. polskiego (V 1980 r.) i wycieczkę pomaturalną do Złotnik (VI 1980 r.). Jest tu też kilka fotek dokumentujących nasze życie z tego okresu: w szkole i poza nią. Pokazałem tu wszystko, co udało mi się zachować. Część zdjęć pochodzi z zeskanowanych starych klisz fotograficznych – stąd nie najlepsza ich jakość. Niezależnie od tego – obrazy te pokazują jacy wtedy byliśmy (młodzi i radośni), co robiliśmy i w jakim środowisku żyliśmy. A przecież to właśnie – w tych fotografiach jest najważniejsze.