Do podstawówki zacząłem uczęszczać w wieku w 1968 roku. Była to Szkoła Podstawowa nr 4 w Zgorzelcu (późniejsze Gimnazjum nr 1). Naukę rozpocząłem (podobnie jak większość moich koleżanek i kolegów) jako kompletny analfabeta. W przedszkolu była głównie zabawa, a nie nauka. Nie było też zerówek, a do nauki miała służyć szkoła. Dlatego dopiero w pierwszej klasie uczyłem się pisać i czytać. Pomagał nam w tym wspaniały Elementarz Falskiego.
Zajęcia z nami prowadziła świetna wychowawczyni Pani Bonio. Opiekowała się nami od pierwszej do czwartej klasy. Moja oznaczona była literą „a”. Szkoła była przeludniona. Mimo że była to niedawno wybudowana tysiąclatka – to nauka była kilkuzmianowa. Równoległych klas było min 3-4 (oznaczone od „a” do „d”). Tylko klasa „a” rozpoczynała zawsze zajęcia o 8:00. Pozostałe w różnych godzinach. Przepełnienie szkoły było widoczne też podczas lekcji WF-u. W klasach 1- 4 zajęcia z tego przedmiotu odbywały się na korytarzach, bo jedna sala gimnastyczna zupełnie nie wystarczała na potrzeby całej szkoły. Z niej korzystali uczniowie klas V-VIII.
Uczyliśmy się pisać – korzystając z piór ze stalówkami. Zanurzaliśmy je w atramencie, który znajdował się w kałamarzu. Jego miejsce znajdowało się w dziurze – pośrodku, drewnianej, szkolnej ławki. Dopiero później mogliśmy przejść na pióro wieczne (tłokowe, a następnie enerdowskie pióra z nabojami). Wszystko to miało wspomagać kaligrafię i wyrabianie przez nas ładnego charakteru pisma. W tamtym okresie jednymi z ważniejszych przyborów ucznia były: bibuła i żyletka do wyskrobywania błędów oraz kleksów. Nieraz mieliśmy granatowe palce od atramentu, który często plamił też nasze ubrania, książki i zeszyty. Długopisy można było używać dopiero powyżej czwartej klasy. Innym sprzętem, który wyszedł już z użytkowania były liczydła. Małe lub duże z kolorowymi plastikowymi, bądź drewnianymi paciorkami.
Mundurki przez cały okres szkoły podstawowej – do ósmej klasy włącznie – wraz z przyszytymi tarczami szkolnymi były obowiązkowe. W klasach I-IV dodatkowo do fartuszków dopinane były białe kołnierzyki. Nad kieszenią można było naszyć plakietkę wzorowego ucznia i czyścioszka. Odznaki wzorowego ucznia były też w formie przypinanych, ładnych, metalowych odznak. Oprócz dużego tornistra, każdego ucznia wyróżniał worek z materiału, na sznurku, w którym nosiliśmy kapcie lub tenisówki do zmiany obuwia w szkole. Większość miała też zawieszony na szyi (za pomocą długiej tasiemki) klucz od mieszkania.
Inną różnicą pomiędzy dzisiejszą szkołą, a moją jest dyscyplina. My naprawdę baliśmy się nauczycieli i rodziców. Nie do uwierzenia, ale nieraz zdarzało się, że nauczyciele – zwłaszcza w młodszych klasach spuszczali manto nieposłusznym uczniom. Raz, pamiętam jak jeden z kolegów (bodaj w drugiej klasie) zebrał na oczach całej klasy lanie wymierzone w goły tyłek. Na lekcjach matematyki nauczycielka niejednemu za karę przywaliła w wyciągniętą i otwartą w tym celu dłoń linijką lub cyrklem (ogromnym, tablicowym). Oczywiście nikt nie śmiał poskarżyć się na takie traktowanie rodzicom. Groziła wówczas dodatkowa kara w domu. Każde wezwanie mamy lub ojca do szkoły, lub uwaga wpisana w zeszycie albo dzienniczku kończyła się z kolei zaserwowanym przez nich laniem lu, albo innymi karami. Podobnie można było zarobić pasem po powrocie wkurzonych rodziców z wywiadówki. Po latach muszę przyznać, że nie jednemu z nas wyszło to na korzyść. Dodam, że skala ocen zaczynała się od 2 (ocena niedostateczna) i kończyła na 5 (ocena b. dobra). Pośrodku były też plusy i minusy (np. 4+). Funkcjonowało też coś takiego jak ocena na szynach =. Najczęściej znak ten towarzyszył 3. Ocena 3= (trója na szynach) to jednak nie to samo co 2 i dawała delikwentowi szansę na promocję do następnej klasy.
Po lekcjach w szkole prowadzono różne kółka, odbywały się zajęcia w ramach SKS-u (Szkolnych Kół Sportowych). Popularne były różne konkursy np. czytelniczy (polegał na tym – kto wypożyczył najwięcej książek), zbierania surowców wtórnych, oszczędzania w Szkolnej Kasie Oszczędności (w skrócie SKO). Pieniądze od uczniów zbierała wychowawczyni, a następnie były one wpłacane do PKO. Przy omawianiu zajęć poza lekcyjnych należy wspomnieć koniecznie o ZHP. Już w 1 klasie niemal wszyscy uczniowie zostali zuchami. Zajęcia z nami (oczywiście po lekcjach) prowadziła również wychowawczyni, która była jednocześnie naszą drużynową. Spotkania – czyli zbiórki odbywały się po lekcjach. Oczywiście musieliśmy złożyć obietnicę zuchową, a drużyna miała swoją nazwę. Już nie pamiętam jaką, ale było to coś w rodzaju grzybków, muchomorków, skrzatów. Pamiętam jak np. podczas tych spotkań szliśmy do lasu dokarmiać zwierzęta, albo budowaliśmy karmniki dla ptaków. Zdobywaliśmy różne sprawności. Po skończeniu czwartej klasy większość zuchów stała się harcerzami. Każdy zuch i oczywiście harcerz miał mundurek kupiony w składnicy harcerskiej, która w Zgorzelcu mieściła się przy ul. Czachowskiego. Nosiliśmy te mundurki z prawdziwą dumą. Dopełniały je: chusta, skórzane: lilijka, pas oraz futerał, w którym tkwiła finka, sznur, beret, a później rogatywka. Oczywiście w pełnym rynsztunku występowaliśmy głównie podczas różnych uroczystości i obchodów. M. innymi 1 Maja, Rewolucji Październikowej, Dnia Zwycięstwa itd.
Szkoła podstawowa za moich czasów była ośmioklasowa. A zajęcia odbywały się przez 6 dni w tygodniu. Na całe szczęście w soboty było zdecydowanie najmniej lekcji i moja klasa kończyła je już przed godz. 12:00. Lekcje religii nie wchodziły w zakres programowy szkoły i prowadzone były w salce katechetycznej przy ul. Lubańskiej. Oczywiście po lekcjach. Pamiętam, że z całej niemal 30-osobowej klasy na te zajęcia nie chodziło jedynie 3 uczniów. Wśród nich byłem ja. Jednak nigdy żadne z nas z tego powodu nie doświadczyło od kolegów i koleżanek żadnych szykan, czy oznak ostracyzmu.
Ucznia w tamtych czasach wyróżniał duży tornister na plecach i worek z obuwiem. Buty zmieniało się na obuwie typu tenisówki bądź jakieś kapcie w szatni w piwnicy budynku szkoły. W dniach kiedy była lekcja WF-u przynosiło się dodatkowo obuwie sportowe (trampki bądź tenisówki). W szatni zostawiało się też okrycie zewnętrzne. Klasy 1 – 4 miały swoje stałe pomieszczenie (klasę), w której prowadzone były wszystkie zajęcia. Na ścianie wisiała tu mata słomiana, do której przypinaliśmy różne informacje, wycinki z gazet. To była tzw. ścienna gazetka klasowa. Pomieszczenia klas 1-4 były na parterze. Tu też znajdowała się szkolna biblioteka. Od V klasy przechodziliśmy na system nauki gabinetowy. Gabinety – czyli klasy specjalistyczne mieściły się na I i II piętrze. Dzięki temu uczniowie młodszych klas byli w ten sposób odizolowani od starszej młodzieży.
Na terenie szkoły działała stołówka, w której niektórzy jedli obiady. Tu prowadzona była też akcja mleko. Dla każdego ucznia podczas jednej przerwy był przeznaczony kubek gorącego mleka. Część dzieci po lekcjach spędzała czas w szkolnej świetlicy. Nie było zielonych szkół, ale były szkolne wycieczki. Głównie do dużych miast. W trakcie lekcji zwiedzaliśmy też pobliskie zakłady pracy. W sali gimnastycznej organizowano co jakiś czas pokazy, spotkania i pogadanki z różnymi ciekawymi i nieciekawymi ludźmi. Okazjonalnie były też organizowane zabawy taneczne szkolne (w sali gimnastycznej) i klasowe.
W szkole znajdowały się 2 gabinety lekarskie. Na pierwszym piętrze był to gabinet lekarski, w którym oprócz higienistki – pielęgniarki urzędował lekarz lub felczer. Na drugim piętrze był gabinet stomatologiczny, w którym na pełnym etacie, przez cały rok szkolny wraz ze swoją pielęgniarką pracowała dentystka (dr. Prusiecka / Wedler). Każdy uczeń, w każdym roku szkolnym przechodził przez oba gabinety. Przeprowadzane były w nich przeglądy okresowe. Każdy miał swoje kartoteki. W lekarskiej zapisywane były nie tylko waga i wzrost, ale także różne stwierdzone przez lekarza jednostki chorobowe, wystawione skierowania do specjalistów itp. W dentystycznej zaś opisywany był stan naszego uzębienia. W razie stwierdzenia ubytków -po jakimś czasie od przeglądu – uczniów wzywała do dentysty pielęgniarka. Leczenie odbywało się w trakcie lekcji. Królowały wówczas czarne, amalgamatowe plomby, a wiertarka dentystyczna nie wiele miała wspólnego ze współczesnymi turbo urządzeniami.
W trakcie wakacji większość uczniów wyjeżdżała na kolonie (zakładowe). Nie co mniej na wczasy (zakładowe) z rodzicami. W końcu opiekę socjalną nad większością zgorzeleckich rodzin roztaczały Kopania i Elektrownia Turów oraz FAMAGO. Resztę czasu spędzało się u rodzin na wsi (większość rodziców miała krewnych na wioskach) albo na wspaniałych podwórkach. O zabawach na dworze napiszę w innym odcinku wspomnień. Tu tylko dodam, że część chętnych wyjeżdżała też na obozy harcerskie głównie nad jezioro w Niesulicy.
Poniżej zamieściłem kilka zdjęć z pochodu pierwszomajowego. Wykonałem je będąc już uczniem liceum. Niestety nie wiem, w którym roku zostały wykonane. Ale wydaje mi się, że jest to 1978 lub 1979 r. Doskonale obrazują – jak w tamtych czasach wyglądały drużyny harcerskie i zuchowe, a także starsza młodzież podczas tych uroczystości.