Bezpośrednio po przyjeździe rodziców do Zgorzelca (1963 r) pranie było robione przez nich na tarze. To pofałdowana blacha w drewnianej oprawie, o którą tarło się praną bieliznę. Tę czynność wykonywało się w aluminiowej balii. Pranie bielizny poprzedzało jej namaczanie. Ze środków piorących pamiętam jeszcze szare mydło w kostce. Było ono wiórowane (przez zeskrobywanie nożem (w wyniku czego powstawały płatki). Później nasz wspaniały przemysł wytwarzał już gotowe płatki mydlane. Z proszków zapewne każdy z mojego pokolenia pamięta IXI oraz E. Na tym etapie naszego gospodarstwa domowego do płukania bielizny – w wannie – służył specjalny rodzaj dzwonu na trzonku drewnianym. U jego podstawy zamontowane było sprężynujące sito. Pranie pościeli wiązało się też z jej gotowaniem w aluminiowym kociołku (duży garnek, który służył dodatkowo do gotowania słoików z przetworami). Odbywało się to w kuchni na gazowej kuchence. Na koniec mama w dużym garnku gotowała krochmal (z mąki ziemniaczanej), który wlewała do wanny z zamoczoną pościelą. Po „wyszturchaniu” metalowym dzwonem lub dużym drewnianym mieszadłem trzeba było pościel wykręcić.
Gdy po jakimś czasie ale jeszcze w latach 60-ytych rodzice kupili pierwszą w swoim życiu pralkę wirnikową Franię – to pranie stało się dużo łatwiejsze. Tara i balia zeszły do piwnicy. A wykręcanie pościeli zastąpiła zamocowana na Frani ręczna wyżymaczka. Były to dwa gumowe wałki o regulowanym rozstawie przez które przesuwała się wyżymana część pościeli. Oczywiście urządzenie to miało ręczny napęd wprawiany w ruch korbą (w latach 70 tych pojawiły się już elektryczne wirówki, ale zaczęto je produkować mniej więcej w tym samym czasie co pralki automatyczne). Potem pranie było rozwieszane w suszarni w piwnicy lub – niestety częściej – w pokoju. Akurat tego nienawidziłem ale suszarnia nie zawsze była wolna, a w późniejszym okresie mama stwierdziła, że jest to pomieszczenie brudne i śmierdzące. Drobne rzeczy były rozwieszane na sznurach w łazience, nad wanną. Latem na sznurach na balkonie. Ale większe gabaryty trafiały niestety na sznury rozwieszone w pokoju, w którym spałem.
Suszenie to jednak nie koniec. Po zdjęciu – wysuszoną – pościel kropiło się wodą. Po krótkim czasie dwie osoby stawały naprzeciw siebie i ciągnęły na przemian (po przekątnej za rogi) każdą wypraną i namoczoną część. Następnie składało się całe pranie w kostkę i zanosiło do magla.
To było miejsce szczególne. Samo urządzenie działało na podobnej zasadzie co opisana wyżej wyżymaczka. Jednak tam były zainstalowane duże, rozgrzane wałki napędzane elektrycznym silnikiem. Prowadząca magiel kobieta często była sama i nie za bardzo dawała sobie radę w obsłudze całego procesu. Potrzebowała więc do pomocy właścicielkę prasowanej pościeli. Z jednej strony wpuszczało się bowiem pomiędzy jeden lub dwa gorące i obracające się walce rozłożoną część prania, a z drugiej trzeba było ją odbierać i składać. Czasami po dwukrotnym przepuszczeniu przez maszynę. W maglu więc przesiadywały w kolejce wszystkie panie (nie pamiętam w tym miejscu panów), które przyniosły (mniej – więcej w tym samym czasie) swoje pranie. One również włączały się czasem do pomocy – nawet jeżeli obsługa magla była 2 osobowa. Ale wyjątkowość tego miejsca polegała na w tym, że czekające w kolejce kobiety rozmawiały ze sobą lub po prostu plotkowały. Magiel był zbiorczym punktem towarzyskim. Tzn. że przychodziły do niego na okrągło te same klientki mieszkające maksymalnie kilkaset metrów od tego miejsca. Nasz na przykład znajdował się w suszarni sąsiedniego bloku – przy ulicy Poniatowskiego. Ze względu na swą terytorialność – w tym to właśnie miejscu – można było się wszystkiego dowiedzieć o wszystkim i wszystkich, a głównie o swoich znajomych i sąsiadach. Było to swoiste centrum plotkarskie osiedla. W późniejszych czasach gdy w życiu ludzi coraz więcej czasu zajmowała telewizja do magla zanosiło się tylko pranie i odbierało się je za 1 lub 2 dni. Gotowe czyli wymaglowane. Na odbieranym pakunku znajdowała się kartka z kwotą jaką należało uiścić za tę usługę. Miarą była waga. Nie była to mała kwota więc co niektórzy prasowali sami pościel w domu. W tym celu można było kupić nawet domowe magle lub prasowalnice.
W dziedzinie prania prawdziwą rewolucję wywołały pralki automatyczne. Pierwsza taka maszyna produkowana w Polsce to Polar PS 663 BIO. Była wytwarzana we Wrocławiu na licencji jugosłowiańskiej firmy Gorenje w oparciu o zagraniczne podzespoły. Większość zagranicznych części pralki pochodziła z Jugosławii. Jej produkcja zaczęła się w 1971 roku. Wraz z upływem czasu wprowadzano do produkcji elementy produkowane w Polsce. Nie pamiętam, w którym roku stanęła ona w naszej łazience, ale sądzę że była to niedługo po ich wprowadzeniu na rynek – wtedy gdy chodziłem jeszcze do podstawówki. Było to urządzenie, które naprawdę odciążyło moją mamę i miliony innych kobiet. Kształt wielu produkowanych dzisiaj pralek niewiele różni się od tych dawnych.