Opowiem Wam o swoim tacie!

Mój tato Roman Kwiatkowski urodził się 28.04.1938 roku w Warszawie. Wg relacji taty, jego ojciec Władysław był stolarzem, a mama Julia pokojówką. Małżeństwo to dochowało się trójki dzieci.

Najstarszym z nich był Ryszard urodzony w 1936 r, potem Romek, a najmłodszą z rodzeństwa była Basia urodzona w 1942.

W trakcie wojny ich mama z trójką dzieci wyjechała na uroczą, małopolską wieś Stary Wiśnicz w powiecie bocheńskim gdzie już na stałe zamieszkała w niewielkiej chatce swojej matki Katarzyny Kokoszki. Natomiast ojciec Władysław został zesłany na roboty do III Rzeszy, gdzie w wieku 41 lat w dniu 5 marca 1945 zginął i został pochowany w miejscowości Salzgitter – Watenstedt.

Tak więc niewiele pozostało już dni do końca wojny, którego jednak dziadek (ojciec mojego taty), nie doczekał. A mój tata podobnie jak reszta jego rodzeństwa tak naprawdę nigdy go dobrze nie poznali. Wychowaniem tej trójki zajmowała się mama i ich babcia, której mój tata był szczególnym ulubieńcem. Jego mama sprzątała w szkole i mieli małe poletko. Wyrastali w ogromnej biedzie w otoczeniu  sióstr mamy i babci oraz licznego kuzynostwa.

W Wiśniczu Starym tato skończył szkołę podstawową. Tu uczęszczał też na lekcje religii, a nawet był ministrantem. Jego nauczycielka dostrzegła, że miał dobry słuch i zaczęła dawać mu lekcje gry na skrzypcach. Jednak nie przejawiał zainteresowania kontynuowaniem tej nauki. Zaraz po podstawówce rozpoczął naukę w Technikum Elektrotechnicznym w Krakowie gdzie uczęszczał do 1956 r. Oczywiście podczas nauki mieszkał w internacie. Ubrania, książki, zeszyty i inne przybory otrzymywał od państwa.

Po zdobyciu tytułu technika elektryka, dostał nakaz pracy do Wałbrzycha. Tu jako elektryk pracował w Zakładzie Energetycznym, Kalkomani, a następnie Kopalni Węgla Kamiennego Bolesław Chrobry. Do kopalni przyjął się z myślą odrobienia wojskowej służby zasadniczej.

W Wałbrzychu poznał moją mamę. Rodzice pobrali się 27.01.1959 r, a więc byli małżeństwem 63 lata. Tato zamieszkał w mieszkaniu mojej mamy i babci i to właśnie w Wałbrzychu w 1961 r. przyszedłem na świat. W tym samym roku tato dostał jednak powołanie do odbycia zasadniczej, dwuletniej służby wojskowej w Jeleniej Górze.

17.05.1962 r Tato rozpoczął pracę w nowo wybudowanej i wówczas największej w Polsce Elektrowni Turów. Początkowo mieszkał w hotelu robotniczym w Opolnie Zdrój. W 1963 roku otrzymał przydział na 2 pokojowe, zakładowe mieszkanie w Zgorzelcu. Potem  ściągnął do Zgorzelca mamę, mnie, a także babcię (mamę mamy). Babcia również zatrudniła się w Elektrowni i też dostała mieszkanie na tym samym Osiedlu Centralnym. W ten sposób utworzyła się nowa najbliższa rodzina taty, a on  wraz z mamą w lokalu na Broniewskiego mieszkał do końca swojego życia.

11.04.1964 r tato stracił mamę, która zmarła w wieku 61 lat.  Babcia Julia Kwiatkowska jest pochowana na cmentarzu parafialnym w Starym Wiśniczu.

Tato przez całe swoje życie bardzo chętnie jeździł w swoje rodzinne strony. Tyle, że od śmierci mamy zatrzymywał się zawsze u swojej ukochanej siostry Basi i jej męża Mariana w Połomiu w gminie Nowy Wiśnicz.

Pod koniec lat 60 – tych tato ukończył studia inżynierskie na Wydziale Elektrycznym Politechniki Wrocławskiej. Pozwoliło mu to na spory awans, gdyż kierował przez szereg lat Wydziałem Elektrycznym. A ostatnie lata w tym zakładzie pracował na samodzielnym stanowisku specjalisty ds. urządzeń elektrycznych.

Codziennie spod pawilonu na ul. Poniatowskiego wyjeżdżał zakładowym autobusem o 6:00 rano i wracał o 16:00 (w soboty o 14:00). Pracując w tym zakładzie zrobił uprawnienia pedagogiczne i prowadził zajęcia z uczniami Zasadniczej Szkoły Energetycznej w Trzcińcu i Technikum Energetycznym w Zgorzelcu. Pod jego opieką w trakcie praktyk kształciło się wielu elektryków. Był członkiem Stowarzyszenia Elektryków Polskich przy NOT-cie.

W Elektrowni tato przepracował 40 lat i 15 dni tj. do 30.05.2002 r – kiedy to przeszedł na zasłużoną emeryturę. Od tej daty rozpoczął się kolejny i szczęśliwy dla niego czas bycia emerytem.

W lipcu 2004 r w wieku zaledwie 62 lat zmarła jego ukochana siostra Basia, a w 08.2007 zmarł w wieku 71 lat jego brat Rysiek.

Tato właściwie całe życie był niezwykle zdrowym człowiekiem. Do 78 roku życia nigdy nie miał żadnych poważnych dolegliwości. Jedynie będąc w wieku ok. 30-tu paru lat, miał 1  -wyleczoną później- dyskopatię. A to schorzenie dało mu przepustkę do licznych wyjazdów sanatoryjnych.

Dopiero w 2016 r zachorował na raka prostaty. Ale szybka diagnoza i zastosowana w tym samym roku we Wrocławiu radioterapia radykalnie go wyleczyła z tego schorzenia.

W 2018 r. jesienią pojawiło się u niego porażenie nerwu twarzowego, które okazało się następstwem rozwijającego się nowotworu złośliwego. Od tego czasu zaczęło się jeżdżenie po szpitalach i klinikach. Był 3 razy operowany i przeszedł radioterapię.

Jednak przez cały ten czas, pomimo posuwającej niesprawności tato funkcjonował w miarę normalnie. Zachwiania równowagi wykluczyły go z ukochanej jazdy na rowerze. Ale nadal wyjeżdżał na wczasy, spacerował, jak dawniej dużo czytał. A nawet odnalazł nowe hobby: układanie przestrzennych puzzli. W naszym biurze stoi cała galeria różnych ułożonych przez niego budowli. Podziwialiśmy go za to ogromnie. Myślę, że była to zasługa tego, że nie zagłębiał się w istotę swojej choroby, a całe kierowanie jego leczeniem pozostawił mi i mojej wspaniałej żonie Gosi. Tabletki uśmierzające ból i hamujące przewodzenie nerwowe traktował jako lekarstwo.

Na przełomie marca i kwietnia tego roku odwiedził z nami swoje rodzinne strony, a w kwietniu wyjechał na 10 dni do Świeradowa. Jeszcze do 15 maja przebywał ze mną na 7 dniowym urlopie w Czerniawie Zdój. Tam spacerował, korzystał z zabiegów. Choć był wyraźnie coraz słabszy, gorzej słyszał i widział oraz miał coraz większe problemy z połykaniem pokarmów ciągle snuł plany wyjazdowe na czerwiec.

Z powodu znacznego i dosyć szybkiego pogorszenia stanu zdrowia  5-tego czerwca trafił na oddział onkologiczny w Zgorzelcu. Nie zachwiało to w nim nadziei na powrót do domu, a nawet zdrowia. Lekarze byli wręcz zdumieni, że przy takim obrazie zniszczeń ojciec tak może jeszcze funkcjonować. Niestety, od 25 czerwca choroba zaczęła się rozwijać z  zawrotną prędkością i 28 czerwca śmierć przerwała jego ogromne cierpienie.

Tato był niezwykłym człowiekiem. Mówimy z Gosią, że straciliśmy perłę w koronie naszych rodziców.

Na przełomie lat 60-tych i 70 –tych. należał do elektrownianego oddziału PTTK. Pamiętam jak zabierał mnie na sobotnio – niedzielne wyjazdowe rajdy piesze, narty, grzybobrania. W tamtym okresie też grał w elektrownianej sekcji w brydża sportowego. Panowie trenowali w zgorzeleckim Kubusiu i bogatyńskim klubie Kontiki. I brali udział w rozgrywkach nawet na poziomie wojewódzkiej ligi. Tato w ogóle lubił karty. Grywał z mamą w canastę, układał pasjanse. Nawet te on-line.

W ostatnim 10- leciu swojej pracy zawodowej często wyjeżdżał służbowo – co pozwalało mu zwiedzić wiele europejskich krajów.  Bardzo dobrze jeździł na nartach zjazdowych. To on uczył mnie, a później nasze dzieci jazdy na nartach. W okresie emerytury zamienił narciarstwo zjazdowe na biegówki. Bardzo dobrze grał w tenisa stołowego, lubił też bilard, kręgle i siatkówkę. Całe życie był aktywnym sportowcem. Zimą narty, siłownia w piwnicy, latem rower, niekończące się spacery. Rower był jego ogromną pasją. Codziennie będąc na emeryturze robił na nim ok. 30 km. Ukoronowaniem tej pasji była jego rowerowa  wycieczka z 2 kolegami ze Zgorzelca do Szwecji.  Jeżdżąc na rowerze słuchał samodzielnie przegranych przez siebie z setek płyt do MP-trójki utworów. Uwielbiał muzykę, ładnie śpiewał i znał słowa wielu piosenek zwłaszcza tych turystycznych i biesiadnych. Lubił tańczyć.

Do 2013 r swą energię wykorzystywał też na pięknej „elektrownianej” działce ogrodniczej. Szczególnie lubił owoce i robienie kompotów oraz dżemów. W naszej piwniczce przez cały rok dostępne były domowe przetwory z działkowych owoców i warzyw. Stale rozwiązywał krzyżówki oraz sudoku. Tato uwielbiał literaturę podróżniczą. Przeczytał setki książek. Wszystkie je katalogował, żeby nie zdublować jakiejś pozycji. Zawsze kupował i czytał gazety. Od Trybuny Ludu, Motoru, Działkowca, do Świata Wiedzy i ulubionej Angory. W ostatnim roku zachwycał się zaprenumerowanym przez wnuki magazynem Travel. Z filmów najbardziej lubił kino akcji i westerny. Interesował się sportem. Nie mógł przeoczyć żadnego etapu Wyścigu Pokoju, meczu piłki nożnej, czy skoków narciarskich. Miał też smykałkę do majsterkowania. Pomagał mi w klejeniu modeli na zajęcia ZPT w podstawówce, a później składał z wnukiem samoloty. Umiał też zrobić za pomocą scyzoryka gwizdek z gałęzi wierzbowej, wypleść coś z wikliny albo wystrugać np. łódkę z kory sosnowej. I choć nie miał do tego specjalnego talentu zawsze miał jakiś aparat fotograficzny od mieszkowej, wielkoformatowej Welty, poprzez różne Zenity i Praktici. Stąd mamy nawet sporą ilość zdjęć choćby z okresu mojego dzieciństwa. A ja dzięki niemu na zawsze posiadłem zamiłowanie do fotografii.

Tata prenumerował od połowy lat 60-tych do bodaj połowy lat 80-tych polskie znaczki. należał do związku filatelistycznego i raz na kwartał odbierał nowe serie znaczków. Ich wkładanie do albumu stanowiło przyjemny i oczekiwany moment. Czynność ta łączyła się zawsze z przeglądem retrospektywnym dotychczas zebranych znaczków. Na koniec tego zbieractwa rodzice mieli już kilka albumów. Lubił też strzelectwo. Należał do sekcji strzeleckiej przy LOK i zabierał mnie nawet na strzelnicę gdzie mogłem postrzelać z KBK-su.

Był bardzo pedantyczny, usystematyzowany i niezwykle dbający o higienę. Zmuszał wszystkich – łącznie z dalszymi członkami rodziny do mycia rąk przed posiłkiem. To on we mnie zaszczepił turystyczną aktywność, którą przelałem później na dzieci. Choć był mało wylewnym człowiekiem i dosyć zasadniczym – to zawsze mogłem liczyć na jego pomoc w całym spektrum spraw życiowych. Ta pewna jego szorstkość, wynikała z jego dzieciństwa. Nigdy przecież nie zaznał rodzicielskiej czułości. Takie to było pokolenie. Minęło trochę czasu zanim to zrozumiałem ale i też ojciec zmieniał się w pozytywny sposób.

Często jeździliśmy wspólnie na wczasy. On, mama, moja żona Gosia i ja. Zawsze interesował się jak sobie radzimy, kiedy wracamy z jakiegoś wyjazdu, z kim byliśmy i jak było. Tej szczególnej troski wręcz wścibskości będzie nam też brakowało. Był niezwykle ruchliwy. Zaraz po wspólnym biesiadowaniu wyciągał wszystkich na spacer. Nawet w trakcie kolędowania musiał się kołysać. Obecny tu wujek Marian – szwagier taty opowiadał jak podczas pobytu w deszczowe dni na Połomiu chodził tam i z powrotem prze 30 minut po zakrytym tarasie. Dla zdrowia i kondycji.

Tato był niezwykle skromnym człowiekiem. Dlatego też nie odprowadzi go do grobu elektrowniana orkiestra i nie wisiały w mieście żadne klepsydry. Był ateistą i niezwykle prawym człowiekiem. Był też łącznikiem pomiędzy światem zewnętrznym, a moją niedosłyszącą mamą. Bardzo troszczył się o wnuki Olę i Rafała. Zawsze potrafił znaleźć czas żeby z nimi, a także wraz z Angeliką córką Gosi gdzieś pojechać.

Wyróżniała go jeszcze jedna cecha. Był niesamowicie punktualny. Nieraz denerwowało nas jego życie na czas – z zegarkiem na ręku. Wymagał od nas abyśmy zawsze byli dokładnie na umówioną porę – co nie zawsze (w związku z naszą pracą i domem) było możliwe. Potrafił przerwać internetową grę w karty z innymi uczestnikami bądź zawrócić się kilkanaście metrów przed schroniskiem ponieważ czekał na niego obiad lub umówił się na określoną godzinę z żoną.

Będąc na jednym z ostatnich spacerów z tatą spytałem go czy uważa swoje życie za udane. Odpowiedział, że tak. I rzeczywiście przez całe swoje 84 lata był świadkiem, a nawet uczestnikiem wielu niesamowitych zdarzeń i przemian. Urodził się przecież u progu II Wojny Światowej, przeszedł przez PRL z jego najbardziej siermiężnym, powojennym okresem komunizmu. Zimna wojna, denominacje, hiperinflacja, upadek bloku wschodniego i powstanie nowych państw, przejście do IV Rzeczpospolitej. On jednak razem z kochającą go żoną żyli razem prze te wspólne 63 lata dając radę wszystkim napotykanym zawirowaniom.

Oboje pracujący rodzice z jednym dzieckiem żyli skromnie, a jednocześnie korzystali z wielu możliwości jakie dawało im w danym czasie życie. Pamiętam, że jako dziecko często tato zabierał mnie na zakładowe wczasy.  8 razy byłem dzięki niemu kolonistą. Później też regularnie z mamą wyjeżdżał przynajmniej 2 razy w roku nad morze lub w góry. Od zawsze jak sięgnę pamięcią było u nas radio. Początkowo duże lampowe, z klawiszami i rozgrzewającym się ślimakiem radio.  Swój pierwszy w życiu – oczywiście czarno – biały –telewizor rodzice mieli w drugiej połowie lat 60-tych. Była to polska TOSCA. Już w 1974 roku, a więc w wieku 36 lat rodzice kupili w Polmozbycie swój pierwszy samochód: Syrenkę 105.  Pojechali nią nawet do Jugosławi! Od kiedy było u nas auto to niemal w każdą niedzielę wyruszaliśmy z mamą i babcią Stefanią na spacer do lasu lub na piknik np. do Białogórza, Bielawy Dolnej, czy Świeradowa.

W naszym mieszkaniu też stosunkowo wcześnie pojawił się służbowy telefon. Bo tato często w dni wolne od pracy miał dyżury w elektrowni. W latach 70-tych miał już radiomagnetofon, pralkę automatyczną Polar, później odtwarzacz Video, następnie odtwarzacz CD oraz kino domowe. Co ważne tato nauczył się posługiwać komputerem, czytnikiem e-książek, mp3-trójką. Nie stanowiły dla niego problemy sms-y. A to nie każdemu z ludzi jego pokolenia udało się w tej nowej rzeczywistości.

Dosyć szybko sprawił sobie laptopa, drukarkę i cyfrowy aparat  fotograficzny, a także wspomniany czytnik do książek. Do wszystkich urządzeń technicznych  musiała być koniecznie instrukcja po polsku. Zawsze szedł więc z duchem czasu. A inżynierskie wynagrodzenie, a później godziwa emerytura pozwalały mu na realizację jego potrzeb i zainteresowań.

Ta higiena, regularny i aktywny tryb życia jaki z mamą prowadzili myślę, że były kluczem do tego, że żył znacznie dłużej niż jego rodzeństwo.

Był bardzo przystojnym mężczyzną. Choroba zniszczyła mu twarz. A mimo to nadal chodził wyprostowany, hardy i nie poddający się postępującemu kalectwu. Podziwialiśmy go także za to.

Mówi się, że prawdziwy mężczyzna powinien spłodzić syna, wybudować dom i zasadzić drzewo. Tato zasadził kilka drzew i to nie tylko na swojej ogrodowej działce, lecz także podczas licznych czynów społecznych, w których brał udział.  Zbudował dom na Szmaragdowej w Zgorzelcu i pozostawił syna.

Ale przede wszystkim pozostanie w naszej pamięci On jako niezwykły i dobry człowiek, którego bardzo będzie nam brakowało.

List ten został odczytany podczas uroczystości pogrzebowych mojego Taty w dniu 01.07.2022 r.